Jakiś czas temu Netflix wypuścił nowy serial Science Fiction, “Modyfikowany węgiel” na podstawie książki, o tym samym tytule z 2002 roku. I w sumie dopiero teraz (data wydania 22 listopada 2017) polski czytelnik mógł się zapoznać z tym utworem – edit, dopiero teraz był dodruk, po dłuższej przerwie. Serialu, poza trailerami, jeszcze nie widziałam, ale przebrnęłam przez książkę.
No właśnie. Przebrnęłam. Bite dwa tygodnie mordęgi, gdzie moja średnia to coś koło jednej książki na dwa dni. Wspominałam już, że uwielbiam czcionkę open dyslectic? 🙂 Żebyście mnie źle nie zrozumieli. To nie jest stricte zła książka, a fanom Roberta Szmidta powinna przypaść do gustu ze względu na podobieństwo stylów.
Ale.
“Modyfikowany węgiel” to nie jest Science Fiction!
Ani cyberpunk jak twierdzą serwisy. Tylko neonoir. Mamy brudnego glinę/detektywa, femme fatale i sprawę kryminalną. Czytając czułam się oszukana przez autora blurpa, bo spodziewałam się dylematów i analizy, a nie strzelanin, seksu i fajnych gadżetów.
Technologia
Czyli te fajne gadżety. Jest kilka pobieżnych koncepcji, ale w ich opisach nie widać krztyny researchu. Autor stwierdził, że coś będzie fajnie działać, ale tak właściwie nie widać, żeby zastanowił się, jaki to ma wpływ na społeczeństwo. I pewnie ktoś zaraz wejdzie ze mną w polemikę, że przecież transfer świadomości, że klony. No nie. To są gadżety.
Filozofia Węgla
A raczej jej brak. Autor nie zadaje pytań, a konflikt moralny jest potraktowany po macoszemu. O wiele lepiej ten problem był przedstawiony w “Szóstym dniu” z Arnoldem Schwarzeneggerem. Tam twórcy pozwolili sobie zadać to pytanie, które w Węglu (spoiler!) rozwiązuje gra w papier-kamień-nożyce (koniec spoilera). Jedynie pewna sekta ma wątpliwość, ale jest traktowana jak banda upierdliwych wariatów, z którymi poradzi sobie jedna ustawa.
Stare, dobre lata 90.
Pod koniec ubiegłego wieku powstał jeszcze jeden, kultowy film. W momencie, w którym Modyfikowany węgiel zaczął się wykluwać jako pomysł. Nie zdziwiłabym się, gdyby był pierwotną inspiracją do stworzenia tego świata. Chodzi o “Matrix”. Nawiązania do niego są tak subtelne i nieliczne, że chyba tylko przez przyzwoitość nie pojawił się telefon Nokia banan (ten z wysuwaną klapką, nota bene będzie jego wznowienie jakoś w tym roku). Może w roku premiery “Węgiel” był czymś ciekawym, zwłaszcza przez liczne nawiązania kulturowe, ale w mojej opinii nie przetrwał próby czasu. Dziś czyta się go jak fanfik.
Podsumowując, jeśli lubicie neonoir, tęsknicie za końcem ubiegłego wieku i czytacie z dużym przymrużeniem oka bez szukania głębi, to jest to pozycja w sam raz dla was. Ja wrócę do klasyki, choć serial pewnie obejrzę z ciekawości.
Zarówno książka, jak i serial nie są mi znane, nawet z opisów, więc nie potrafię się odnieść. Jeśli jest to science-fiction, to na pewno to nie dla mnie książka:-)
To niestety i dla mnie była by męczarnia z ksiązką
Probuje i probuje i nie potrafie przekonac sie do serali. Za kazdym razem konczy sie tak samo czyli na pierwszym odcinku.
Raczej nie dla mnie 🙂
Pomimo kilku zastrzeżeń do tej przygody czytelniczej, uważam, że warto po nią sięgnąć, potrafi zainteresować, zwabić ciekawym klimatem przyszłości, dostarczyć przyjemnego relaksu, dlatego już wyczekuję drugiego tomu, na dniach powinnam się z nim spotkać. 🙂
A oglądałaś serial? Ja skończyłam dopiero co i powiem szczerze, że dużo lepszy niż książka.