Krysia poprawiła włosy pod czapką i wsiadła do autobusu prowadzącego do schroniska. Oprócz niej w środku było pełno dzieci, które jechały na dzień otwarty razem z opiekunkami. Dwie panie przekrzykiwały się nad rozchichotanym tłumem rozwrzeszczanych dzieci. Każde miało na sobie kamizelkę odblaskową.
— No, zaraz wysiadamy, przygotujcie się.
— Zaraz wysiadamy! — poniosło się po całym autobusie, gdy każde z kolei dziecko przekazywało następnemu ekscytującą nowinę.
Krysia przytuliła się bliżej szyby i wpatrywała się w odbycia maluchów. Przez światła wpadające z zewnątrz ich twarze traciły wyraz, a kamizelki wydawały się jedynym realnym punktem.
Autobus zajechał do zatoczki i wypuścił pasażerów. Najpierw wysiadły dzieci, później reszta pasażerów z wyraźną ulgą na twarzach witająca powrót ciszy i przestrzeni. Krysia wyskoczyła przed zamknięciem i ruszyła za śpiewającymi wesoło dziećmi. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza swoją przepustkę i wyminęła dzieci.
Przeszła przez bramę witając się z ochroną i pobiegła od razu do szpitaliku. Reszta zwierzaków będzie miała wystarczającą ilość atencji. Dzieci już próbowały się rozbiec po całym terenie, ale opiekunki w jakiś sposób były w stanie je opanować. Pomimo protestów.
Potem tylko główne drzwi do kliniki i w środku czekały już wszystkie schroniskowe biedy, których los ważył się niekiedy w przeciągu ułamka sekundy. Jak na przykład Słonika, psiaka ze śmiesznie długimi uszami, który o mało nie utopił się w studzience. Czy ktoś mu pomógł tam się znaleźć, czy szczeniak sam z ciekawości wpadł do środka, nie wiedział nikt. To, że pomimo hałasujących samochodów ktokolwiek usłyszał jego skomlenie graniczyło z cudem. Obecnie walczył z zachłystowym zapaleniem płuc, a do zwalczenia jeszcze były zjadające go od środka robaki i ogólne zabiedzenie. To, czy przeżyje dobę pozostawało pod znakiem zapytania. Nawet nie miał siły ucieszyć się, gdy podeszła do niego jego wybawicielka.
— Walczymy dalej, maluchu — powiedziała ciepło przykładając rękę do schowanego pod lampą grzewczą psiaka. Odpowiedział jej tylko charkający, urywany oddech.
— Cześć, Krysiu — przywitała ją weterynarz Alicja. — Zrobiliśmy co się dało, teraz wszystko w jego łapach. Jak widzisz, za słabe nie są.
Szczeniak był mały, wychudzony, ale zapowiadał się na dużego psa.
— Mówię ci, za miesiąc będziesz narzekać, że nie daje ci spokoju.
Krysia uśmiechnęła się i pogłaskała psią łapę omijając wenflon z kroplówką.
— Męczący dzień? — zagadnęła lekarkę. — Sporo wycieczek mieliście?
— Oj, żebyś wiedziała! — zaśmiała się starsza kobieta i wytarła dłonie w kitel. — A co? Natrafiłaś na jakąś?
Krysia pokiwała głową.
— Ale chyba najgorsi byli niezdecydowani. Podchodzili do bramy, stali, patrzyli dobre kilka minut i jednak odchodzili. Jakby nie wiem, czego się bali.
— Odpowiedzialności — podsunęła Krysia i pomacała psi pazur. — Bali się odpowiedzialności.
— W sumie masz rację.
Krysia nie odpowiedziała. Skupiła się na obserwowaniu oddechu szczeniaka, który cały czas był urywany i rzężący. Pies zawisł między życiem a śmiercią i nie mógł się zdecydować, w którym kierunku chciałby pójść. Krysia głaskała nieobecnie psią łapę.
— Nie śpiesz się — szepnęła.
— Słucham? Aaa, przepraszam, wracam do reszty pacjentów. Jakby co, to mnie wołaj.
Zignorowała weterynarz i skupiła się na psie. Przejechała dłonią na klatkę piersiową zwierzaka i zaczęła lekko naciskać. Zwiększyła nacisk, po czym znowu go poluzowała. Gdy skończyła, rzężenie trochę przycichło, a szczeniak westchnął przez wywołany przez leki sen. Krysia zakasłała wypluwając sporą ilość flegmy.
— No, ty nam nie choruj — zajrzała do środka pani Alicja. — Wszystko w porządku? Wyglądasz słabo. Może jedź do domu. Ja przy nim czuwam.
Krysia chciała odpowiedzieć, ale głos jej odmówił posłuszeństwa. Pokiwała tylko głową i wyszła ze schroniska nawet nie żegnając się z ochroną. Do domu dotarła automatycznie. Nie pamiętała kiedy położyła się do łóżka.