Dziś mam dla Was kolejny wywiad z pisarką (swoją drogą, panowie, zapraszam, ja aż tak mocno nie gryzę). Tym razem zagościła u mnie Anna Valetta, autorka bloga skrywanepragnienia.pl.
Poprzednie inspirujące rozmowy znajdziecie o tutaj.
1. Jakie były Twoje literackie początki?
12-13 lat? Chociaż chyba byłam młodsza. Miałam zeszyty w których pisałam powieść, a raczej fragmenty kilku powieści. Szalało po mnie stado różnych historii i nie widziałam potrzeby by to uporządkować, albo podejść do ich spisania w bardziej zorganizowany sposób. Zwłaszcza, że nikomu nie mówiłam, że piszę a jedynym czytelnikiem tego co tworzyłam byłam ja sama. Zresztą dosyć specyficznym, bo czytałam kilka zdań, a cała reszta historii działa się potem w mojej wyobraźni. Tym sposobem miałam w brulionie groch z kapustą, ale odnajdowałam się w tym doskonale. Zupełnie nie przeszkadzało mi, że po potajemnej schadzce miałam napad na bank i były to dwie różne historie – znajdujące się czasem na tej samej stronie.
Ale wtedy zrozumiałam jedno. Padnę, zaoram i rozwalę system, ale będę pisać. Zajmę się tworzeniem historii, które zabierają czytelników w inne miejsce i sprawiają, że na chwilę zapominają o tym kim są, co robią, jakie mają troski.
2. Pamiętasz swój pierwszy tekst? Zacytujesz fragment?
Pamiętam i to bardzo dobrze. Byłam strasznie młoda i jeszcze bardziej postrzelona. Bujałam w obłokach, a wyobraźnia szalała karmiona pochłanianymi książkami. Nic dziwnego, że historie tworzyły mi się same z siebie. Zapisywałam skrzętnie kolejne fragmenty powieści w żółtym brulionie we francuskie linie. Długopisem z czerwonym wkładem – możecie udusić, ale nie mam pojęcia dlaczego się tak męczyłam i skąd ten wybór.
A co do tekstów to nie zacytuję niczego. Mowy nie ma!
Brulion gdzieś się zapodział w ferworze którejś z przeprowadzek i tylko mam nadzieję, że jak ktokolwiek go znalazł to nie skojarzył ze mną. Bzdury tam były bowiem straszliwe. Stylistycznie chyba nie było tak źle, chociaż nie do końca. Moja polonistka w chwilach rozpaczy zwykła była mówić, że mój styl pisania przypomina jej Rodziewiczównę. Co prawda opinię wyrażała w oparciu o moje szkolne wypracowania, ale śmiem twierdzić, że oba rodzaje tekstów miały wiele cech wspólnych. Pocieszam się, że dawno to było i w czasach gdy uznawano jej twórczość za literaturę brukową. Rodziewiczówny oczywiście.
Pewne jest jedno – bawiłam się przy tworzeniu tego wszystkiego wyśmienicie, lubiłam swoje teksty czytać i pozostało mi to do dnia dzisiejszego.
3. Jak wygląda Twój pisarski dzień?
Zdecydowanie pisanie wieczorem i nocą jest tym co lubię najbardziej. Wszystko wtedy idzie spać i otulona ciszą i mrokiem mogę spokojnie zanurzyć się w świat powieści, pozwolić jej toczyć się dalej i zapisywać to co widzę.
A mniej poetycko – nikt mi nie przeszkadza, mam święty spokój i mogę skupić się tylko i wyłącznie na pisaniu. Rozkładam wtedy swoje „akta” na biurku i zapominam o bożym świecie. Tkwiąc po uszy w toczącej się historii tracę zupełnie poczucie czasu i często zdarza się, że osobiście żegnam noc i witam dzień. Gdy siadam do pisania to świat przestaje dla mnie istnieć. Moją wyobraźnię we władanie przejmują złoczyńcy, smoki i upiory, a czas jest wtedy pojęciem względny. I tak jest za każdym razem – tylko nie wiem dlaczego konsekwentnie i po tylu latach cały czas to mnie zaskakuje.
Za to dzień jest idealny na wszelkiego rodzaju przygotowania i zbieranie materiałów. To wtedy zarówno wyszukuję przydatne informacje jak i skrupulatnie sprawdzam wszystko co może mieć znaczenie dla danej historii. Uwielbiam tę część pracy nad tekstem i – przyznaję to z małymi wyrzutami sumienia – poświęcam na to o wiele więcej czasu niż jest to wymagane i uzasadnione tworzonym tekstem. Ale to tak bardzo wciąga i często stanowi podwaliny dla następnej powieści. Pomijam, że mam z tego niezłą zabawę i wiele pobocznych korzyści. Przykład? Pracuję nad tekstem, do którego mam ogrom materiałów, ale ich spora część jest dostępna po łacinie. Mogłam albo pogodzić się ze stratą i bazować na tym co jest dostępne po polsku i angielsku, albo dokopać się do starych notatek i książek. I okazuje się, że wszystko zależy od motywacji i nie ma rzeczy niemożliwych.
4. Kto cię inspiruje?
Agata Christie – bezapelacyjnie i na wieki. Najpierw w moim życiu pojawiły się jej książki, ale wybiórczo. Nie ukrywam, że jestem ogromną fanką irytującego i bezczelnie aroganckiego Poirota. Potem polubiłam serię, w której pojawia się panna Marple. A później dorwałam się do jej autobiografii i przepadłam z kretesem. Charakterna i wyłamująca się z ówczesnych schematów, wykorzystująca własne doświadczenia do tworzenia niesamowitych historii. Rozwódka, która związała się z młodszym o 14 lat mężczyzną. Kobieta rozwalała system w swojej epoce! Konsekwencją, talentem i sobą. Niesamowita osoba.
5. Self-publishing czy tradycyjne wydawnictwo?
I jedno i drugie. Wszystko tak naprawdę zależy od naszego tekstu oraz tego ile mamy czasu, siły, konsekwencji i pieniędzy, które chcemy i możemy zainwestować.
Każda z form wydawania ma swoje plusy i minusy. Nie uważam, że któraś jest lepsza, bo prawda jest taka, że dla każdego inna opcja będzie tą właściwą. Oczywiście, że pokutują stwierdzenia, że jedyne, słuszne i najwłaściwsze jest wydanie książki w tradycyjnym wydawnictwie, ale to przesądy i światło ćmiące. Nie dajmy się zwariować, bo do tematu dzisiaj należy podejść zdroworozsądkowo.
Trzeba pamiętać, że self-publishing jest wymagający i trudny. Samodzielne zorganizowanie korekty i redakcji, składu, druku, promocji, dystrybucji i sprzedaży jest nie lada wyzwaniem angażującym mocno zarówno finansowo jak i czasowo. W tym modelu mamy jednak kontrolę nad finansami – tzn. wiemy dokładnie co i za ile, oraz teoretycznie zarabiamy najwięcej. Musimy jednak ogarnąć wszystko sami. A przede wszystkim musimy książkę sprzedać i to w konkretnej licznie egzemplarzy, by cała impreza nam się nie tylko zwróciła, ale przyniosła zysk.
Tradycyjne wydawnictwo jest z kolej opcją wygodniejszą, bo wszystkim zajmuje się wydawca. Znowu mówię o wydawcy normalnym, bo historii o problemach z rozliczeniami, zestawieniami sprzedaży czy koszmarnie skonstruowanymi umowami jest multum. Ale załóżmy, że jest to uczciwie działające wydawnictwo.
Cudownie, bo korektę, redakcję, druk itd. organizują już oni. Nawet nie tyle organizują, ale i za to płacą. I tu już jest mnie różowo, bo skoro płacą to chcą mieć zabezpieczenie takiej inwestycji i jej zwrotu, a za tym idzie nie tylko umowa wydawnicza i taki, a nie inny % kwoty dla autora, ale też ostra selekcja tekstów.
Plus: Gdzie można Cię znaleźć w sieci
Na pewno na dwóch stronach.
Skrywanepragnienia.pl są miejscem gdzie publikuję powieści w odcinkach. Można czytać je wielokrotnie i bez żadnych ograniczeń, ale taka swoboda ma swoją cenę. Teksty są mianowicie przed korektą i redakcją, czyli jednym słowem jest to surowy materiał nie poddany żadnej obróbce.
AnnaValetta.com jest stroną autorską, której nowa wersja będzie niedługo oddana do użytku i gdzie będzie można m.in. nabyć książki, dowiedzieć się więcej o stworzonych tekstach czy kulisach pisania.
Dziękuję Anno ślicznie za rozmowę. Na pewno będę odwiedzać Twoją odświeżoną stronę. Was też do tego zachęcam. I do zanurzenia się w skrywane pragnienia.