W kalendarzu inspiracyjnym na kwiecień, w TYM wpisie, znajduje się dość mało pisarskie ćwiczenie. Na pierwszy rzut oka to prosty kwestionariusz. Wystarczy odpowiedzieć na kilka pytań i już. No nie do końca. Pisarskie jest na dobrą sprawę wszystko, co wymaga od nas napisania czegoś nowego. A tu jednak trzeba pomyśleć, wymyślić, opisać.
Jak wyglądało to ćwiczenie?
„Budzisz się na statku. Dokąd płynie i kto jest jego załogą? Czemu tam jesteś i co robisz?”
Pokusiliście się o jego wykonanie? Chętnie przeczytam, jak wam poszło.
Jako, żeby nie wyszło, że podrzucam innym inspiracje, a sama z nich nie korzystam, poniżej moja interpretacja wyzwania/ćwiczenia:
Wtorek, prawdopodobnie, dwunasty dzień podróży
Na szczęście przeszła mi wreszcie choroba morska. A przynajmniej do pierwszego sztormu, jak mówi nawigator. Póki ocean jest spokojny, mogę kontynuować dziennik. Za jakiś miesiąc dopłyniemy do portu w La Sol. Nigdy nie byłam w tropikach, a okazja towarzyszenia wybitnej badaczki nie mogła mnie ominąć. Archeologia zawsze mnie fascynowała. Ostatnie doniesienia o tajemniczych ruinach ukrytych w dżungli śledziłam w prasie z zapartym tchem.
Gdy podczas czwartkowego podwieczorku poznałam profesor i dowiedziałam się o jej planach, postanowiłam towarzyszyć jej za wszelką cenę. Nie obyło się bez wstawiennictwa mojej wspaniałej babci, która od wielu lat była dobrą znajomą hrabiego, męża profesor. I tak zostałam asystentką w długiej, morskiej podróży.
Pobrałam kalendarz. Uwielbiam takie ciekawe rozwiązania 🙂
Cieszę się, że się podoba. Zapraszam po kolejny w maju 🙂
Dobra robota! Świetnie Ci wyszło!;)
Obudziło mnie straszne kołysanie łózka. Kurcze co jest? – pierwsza myśl – jestem na statku. Otworzyłem oczy i próbowałem odgadnąć, gdzie jestem. Zbierająca w żołądku fala nie pozwala myśleć logicznie. Czyżby dopadła mnie choroba morska. Tak! Na pewno, przecież nigdy nie zaliczyłem na tyle długiego rejsu, żeby zmierzyć się z tą złośliwą przypadłością. Jednak bardziej od rewolucji w moim brzuchu niepokoił mnie fakt, że nie pamiętam jak doszło do tego, że jestem na statku. Walcząc z mocnym kołysaniem, raz w lewo, potem w prawo z trudem opuściłem łóżko. – Koja, kajuta – natychmiast się poprawiłem, żonglując dwoma słowami, które znałem z terminologii marynarskiej. W kajucie było zupełnie ciemnio i ciasno. Bez trudu rozkładając ręce dotknąłem obu ścian. To normalne, na statku musi tak być, walka o każdy centymetr powierzchni- błyskawicznie znalazłem wytłumaczenie. Z trudem wstałem i łapiąc równowagę szukałem włącznika światła tam, gdzie powinien znajdować się w normalnym pokoju. Znalazłem, nadusiłem i zamknąłem oczy z bólu. Światło poraziło przyzwyczajony do całkowitej ciemności wzrok. W ułamku sekundy rozpoznałem miejsce. To był pokój gościny w moim domu. Nagle wszystko stało się jasne i ułożyło w logiczny ciąg – piątek, piwo na mieście z kolegami, powrót nad ranem do domu i spanie w pokoju gościnnym,żeby nie budzić żony. – Czeka mnie walka z kacem, ja chcę na statek – protestowałem kładąc się ponownie do łóżka, które jeszcze kilka sekund temu było koją i kusiło rejsem w nieznane.
Boski twist! 😀 Bujanie bywa bardzo męczące 😉
Bardzo fajne ćwiczenie, można popuścić wodze fantazji i podszlifować swój warsztat pisarski 🙂
Ale super zabawa, takie ćwiczenie kreatywności oraz praca nad własnym warsztatem pisarskim
Nawet nie wiedziałam, że takie ćwiczenia istnieją i potrafią otworzyć w nas takich pokład kreatywności 🙂 chętnie sama dołączę się do zabawy 🙂
Zapraszam, będę mieć ich więcej.
Budzę się na statku, który płynie przez kosmos, a jego załogą są dziwnie ubrani, nieprzypominający ludzi przybysze 😉
Hmm, a wiesz, dokąd zmierzacie? Jaka jest twoja na nim rola? Jak bardzo nieludzcy są załoganci? 🙂
Oh, może też powinienem spróbować takich ćwiczeń, aby poprawić swoje pisanie. Twój tekścik miło się czytało 🙂