Książka, którą dzisiaj chcę wam przedstawić nie jest żadną nowością. Zresztą, jej autor od jakiegoś czasu nie żyje, a znany jest z kilku innych dzieł.
Przyznam szczerze, że gdy jakiś czas temu miałam postanowienie nadrobić klasyków, to na moją listę lektur trafiła “Rzeźnia numer pięć”, jako taki sztandarowy tytuł Vonneguta.
Ale zaczynam inaczej
Książka przeleżała na Dachowcu tyle, że zupełnie o niej zapomniałam, bo jednak trochę różnych lektur mam do nadrabiania, a i na własne teksty wypadałoby znaleźć czas. Może w końcu ją przeczytam. Ale zapoznanie z Vonnegutem zaczynam od czegoś innego. Od nowego wydania jego “Syren”. Premierę mają dziś.
Jak miło i inteligencko
Nie wiem, jak wyglądają poprzednie wydania dzieł autora, ale w obecnym czuć klasykę. To jest taki specyficzny zestaw zwrotów, które niby są oczywiste i zrozumiałe, ale jakoś tak trącają starym. A zwłaszcza starym science fiction. Oj, jak ja ucztowałam na każdej stronie!
Jeśli nie potrafisz czegoś wytłumaczyć prosto…
Ostatnio brakowało mi takiego sfa. A tu wystarczyło sięgnąć po początki. Koncepcyjna gratka, którą uwielbiam. Język niby skomplikowany, wyszukane określenia, neologizmy określające jakieś nowe zjawisko, a chwilę potem jak krowa na rowie.
Wielki Brat patrzy
To nie będzie spoiler, bo jest na samym początku, ale czyste sci fi bazuje na socjologii. Eksperymentuje z koncepcjami. Sam początek zawiera w sobie kilka zwrotów, które tylko w dzisiejszych czasach mogą się wydawać oklepane. Ale tylko dlatego, że zjawisko nam spowszedniało. Co robi tłum w obliczu tragedii?
.
.
Tłum robi zdjęcia.
Czy warto?
No ba. Ale tylko dla prawdziwych fanów science fiction lub klasyki. Na pewno warto potraktować “Syreny” jako naukę i docenić ich walory edukacyjne i wkład w rozwój gatunku. Jest to książka z serii tych, które ładnie będą się prezentować na półce (w myśl zasady – jakiś obraz, żeby zakryć grzyba na ścianie), bo jednak klasyk, ale jego nieoczywiste dzieło. Jeśli nie interesuje was ten gatunek, ale chcecie przyszpanować snobizmem, to też bierzcie Kurta. A tak serio. Nie jest to może książka, którą “wypada znać”, ale warto ją poznać, bo na to stanowczo zasługuje.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka. A wszystkich fanów klasyki zachęcam do uzupełnienia biblioteczki.
Najbardziej podobały mi się Rzeźnia i Kocia kołyska. Przez pozostałe książki Kurta ciężko mi było się przedrzeć. Nie wiem dlaczego. Ciekawe czy ta by mi pasowała.