Blackout

Słońce widziałem ostatnio jakieś dwa tygodnie temu. Nie była to kwestia nocnych zmian w grafiku czy zarywania nocy w wolne weekendy. Po prostu. Cholerne słońce siedziało za chmurami już od dwóch tygodni. I, co jeszcze lepsze, od dwóch tygodni z żadnej z tych chmur nie skapnęła ani jedna kropla, a przymrozki były coraz mocniejsze. Tak jak zapowiadali parę lat temu, szykował się blackout w zimę. Pracuj wtedy jako technik w elektrowni, jak ja. Było wyjechać na Wyspy. Nie no, za dobrze mi, żeby rzucać wszystko. W końcu płacą za nadgodziny, umowa na czas nieokreślony, trzymiesięczne wypowiedzenie, płatne urlopy. Wszystkie możliwe przywileje. Ale wiecie, jak to mówią: Polakowi zawsze źle. To narzekam.

Kolejna nocna zmiana. Odbij kartę, zasiądź na stanowisku i pilnuj kontrolek. Gap się kilka godzin jak ten jełop w kolorowe lampeczki i wykresy, które dla zwykłych ludzi po prostu świecą i buczą, ale ty wiesz, że pompa pracuje na 30%. Lubię tę wiedzę tajemną. Trochę cię nobilituje poczucie, że jak zaśniesz na zmianie to możesz wywołać katastrofę.
Oprócz mnie na nocce siedzi jeszcze Krzysiek i pan Zdzich. Krzysiek jest młodszy stażem u nas, ale pracował wcześniej we Francji przy jądrówce. Do tej pory milknie niezręcznie, gdy ktoś zapyta przypadkiem, jak tam było. A plotki krążą. Jedna twierdzi, że był wypadek i ktoś zginął. Ja Krzyśka nie męczę pytaniami, bo wiem, jak sumienie w takiej sytuacji może dać w kość. Nawet, jeśli to był nieszczęśliwy wypadek, a ciebie uniewinniono. A może zwłaszcza przez to.
Pan Zdzich, senior jeszcze z poprzedniego ustroju, jeden z ostatnich w firmie, zna elektrownię jak własną kieszeń. Zna też każdego sierściucha grzejącego się na rurach i polującego tu na szkodniki. Każdemu nadał jakieś imię. Nie wiem, dla mnie są tylko burasy i chyba jakiś rudy. Może z raz mignęło mi coś czarnego jak przychodziłem do zakładu. Pan Zdzich potrafi przysnąć podczas dyżuru, ale, mimo to, czuwa wtedy i zawsze otworzy oczy w odpowiednim momencie by zmienić ustawienia. Twierdzi, że elektrownia mówi mu, co się dzieje.
Standardowo wystarczą dwie osoby, ale normy bezpieczeństwa wymagają tego trzeciego do towarzystwa. Może to i dobrze, bo nie jest tak nudno.
– Tomuś, skoczyłbyś po kawkę może? – pan Zdzich rzucił w moją stronę. – Taką jak zwykle.
W tej prośbie nie było nic specjalnego, bo zawsze pił kawę, a potem drzemał dziesięć minut. Tylko zawsze ganiał Krzyśka. Normalne, że gania się koty. Czyżby Krzysiek przeszedł okres próbny?
W sumie i tak chciałem się ruszyć, to czemu przy okazji nie wyręczyć kolegi. Do pokoju socjalnego czekał mnie krótki spacer. Szybkim tempem zajmował trzy minuty, normalnym jakieś pięć. Łącznie z przygotowaniem kawy w termosie można było stracić nawet pół godziny, jeśli termos trzeba było umyć. Podczas nocnego czuwania to naprawdę długo.
Znam te korytarze na pamięć, równie dobrze mógłbym chodzić tędy po ciemku. Trzydzieści kroków prosto, skręt w prawo, kolejne pięćdziesiąt, drzwi, czytnik na kartę pod klamką, piknięcie i dalej prosto. Zamrugało światło. Pewnie znowu przepali się żarówka. Dobrze, że koło socjalnego jest składzik, to od razu wezmę na wymianę, zmarnuję kolejne pięć minut. Kolejna lampa zaczęła mrugać. Dwie żarówki mogę wymienić.
Dotarłem do rozwidlenia. Na lewo są toalety, na prawo idzie się do naszej niby-kantyny, jak ją czasami nazywamy. Lampa nad moją głową zaczęła mrugać niekontrolowanie, a ja poczułem zimno na karku.
– Co tu się wyrabia?
– Tomek! – znajomy głos biegnącego w moją stronę Krzyśka pozwolił mi się uspokoić.
Odwróciłem się w jego stronę, akurat gdy zwalniał bieg, żeby podejść normalnie.
– Co tak lecisz?
– Do kibla muszę, coś mi zaszkodziło – Krzysiek miał wyjątkowo cierpiętniczą minę.
– Zdzicha samego zostawiłeś?
Krzysiek zaśmiał się słabo przystając na chwilę przede mną.
– Bez kawy nie uśnie. Sorry, naprawdę.
Kiwnąłem i każdy z nas rozszedł się w swoją stronę. Chciałem delektować się każdą chwilą, podczas której gotuje się woda, a będę musiał się śpieszyć. Może i pan Zdzich nie uśnie, ale jeśliby trafiła nam się niespodziewana kontrola, byłoby krucho.
Zalałem termos i pobiegłem z powrotem. Dopiero przed drzwiami naszej stróżówki przypomniałem sobie o żarówkach. Jak wróci Krzysiek, to jego pogonię, żeby je wymienił.
Wszedłem do środka akurat w momencie, gdy Krzysiek opowiadał coś o serze panu Zdzichowi.
– Szybko się uwinąłeś – rzuciłem do niego podając termos seniorowi.
– O czym mówisz? – na twarzy kota jawiło się zaciekawienie.
– No, nie byłeś w kiblu?
– Nie? Ale skoro już jesteś, to polecę szybko, bo coś mnie pili… Mogę?
Pan Zdzich przytaknął zanurzając się doszczętnie w kawie. Pewnie za jakiś kwadrans będzie chrapał w najlepsze. Nim zdążyłem rozsiąść się na swoim stanowisku, wrócił młody.
– Udało ci się donieść kawę, mimo tych przepalonych żarówek? – w jego głosie wyczułem uznanie podszyte złośliwością.
– Co? Nie dotarłeś do kibla? – warknąłem poirytowany. – Tak ciemno było?
– Byłem w kiblu – odparł tamten mierząc mnie wzrokiem przez chwilę. – Ale cały korytarz jest ciemny, poszło z pięć żarówek. Szedłem po omacku.
Zerknąłem na zegarek odruchowo, ale zdałem sobie sprawę, że nie sprawdziłem, która była godzina, gdy wróciłem z kawą. Może mnie się po prostu wszystko miesza i jak kołek stałem przez jakiś kwadrans na środku dyspozytorki.
– Dobra, chłopcy, zaraz je wymienię – zasądził pan Zdzich zakręcając pusty termos i wstając z obrotowego krzesła. – Przyda mi się trochę poruszać.
Zwlókł się ze swojego fotela (czasami miałem wrażenie, że jest do niego przyrośnięty) i dostojnym krokiem, na tyle, na ile pozwalał mu wiek i waga, opuścił stanowisko. Przyjrzałem się ustawieniom, wszystko przyjemnie buczało. Buczało uspokajająco. Łatwo można było odpłynąć w błogi sen.
– Zostało coś tej kawy? – wyrwał mnie z zamyślenia Krzysiek.
Wziąłem termos potrząsając nim lekko. Nic nie zachlupotało.
– Może pójdę po nową? – zaoferował się.
– Chciałbyś. Czekamy na Zdzicha.
– Ale szybko skoczę!
– Czekamy – zarządziłem jako starszy stażem.
Jedna z kontrolek zaczęła mrugać na pomarańczowo. Zwiększało się obciążenie systemu i chłodzenie przestawało być wydajne. Zwiększyłem pracę pompy o 2% patrząc w napięciu na kontrolkę.
– Noo – ponagliłem światełko. – Zmieniaj się…
– Myślisz, że posłucha? – zażartował ironicznie Krzysiek.
Lampka przestała mrugać.
– Mnie by nie posłuchała?
Krzysiek, ignorując moje stwierdzenie, zajął się swoją stroną konsoli. Czas znowu zaczął nam się dłużyć, a pan Zdzich nie śpieszył się z powrotem. Żarówka nade mną zamrugała.
– Znowu? – westchnąłem.
– Pewnie to przez Zdzicha. Wymiana żarówek to nie lada obciążenie, a w końcu elektrownia to on.
Zaśmiałem się sztucznie. Może i złośliwość była trafiona, ale spotkałem podczas dzisiejszego dyżuru stanowczo za dużo wadliwych żarówek. Podniosłem się, żeby rozprostować kości i poszedłem włączyć radio.
– … wracajcie z imprez, bo temperatura leci na łeb na szyję… – zakomunikował jakiś nowy koleś, którego nigdy nie słyszałem.
– Pięknie – mruknąłem. – To już wiem, z czego to zwiększone obciążenie…
– Jest zima, to jest zimno – Krzysiek wzruszył ramionami.

W stróżówce zrobiło się zimno. Roztarłem ramiona odruchowo. Nie, to tylko złudzenie.

– Cholerna noc – w pewnym momencie mój kolega przerwał ciszę, którą zaserwowała nam przerwa w audycji. – Taka sama…
Zdusiłem poirytowane westchnięcie. Lubiłem Krzyśka, nie, tolerowałem go. Żeby z nim pracować – bez trudu, ale nie zamierzałem wysłuchiwać jego wynurzeń.
– Jaka? – zapytałem wbrew sobie. Jak nie dam mu się teraz wygadać, to będzie mnie wkurzał półsłówkami przez resztę nocy.
– Wiesz, że pracowałem wcześniej we Francji?
Pokiwałem głową nieobecnie. Miałem wrażenie, że robi się coraz zimniej, choć przy otaczającej nas maszynerii było to niemożliwe. Musiałem się po prostu znowu zasiedzieć.
– Dokładnie rok temu. Było nas czterech na zmianie. Inne procedury – wyjaśnił. – Jeden, w sumie młodszy od nas, strasznie źle się czuł. Miał niedoleczoną grypę albo jakieś zapalenie oskrzeli. Byłem odpowiedzialny za całą zmianę. Chciał iść wcześniej do domu…
Przerwał na chwilę, a ja roztarłem zmarznięte dłonie. Wydawało mi się, że widzę parę wydobywającą się przy każdym oddechu z ust.
– Ale jak kazałem mu iść na ostry dyżur, to się migał – kontynuował, choć ledwo go słuchałem, byłem zbyt zajęty zakładaniem polarowej bluzy. – Więc stanęło na tym, że kazałem mu siedzieć do rana. Jeślibym go zwolnił bez podkładki, to wiesz, co bym potem miał…
Przytaknąłem. Wiem, co by miał. Co bym miał.
– A on jakoś nad ranem dostał ataku kaszlu takiego, że z resztą nie wiedzieliśmy co z nim zrobić. Od razu zadzwoniliśmy po pogotowie, ale zanim przyjechali, chłopak zrobił się cały czerwony na twarzy, a potem bardzo szybko siniał. Jak przyjechali, to było za późno. Udusił się własnym harkiem. Wyobrażasz to sobie?!
– To nie była nasza wina… – rzuciłem wstając. Było tak cholernie zimno, że nie mogłem się skupić na kontrolkach. – Gdzie ten Zdzich? Coś trzeba zrobić z grzaniem, bo się chyba kaloryfer zapowietrzył.
– Mówili, że tak się zdarza przy oskrzelach – kontynuował niewzruszony Krzysiek. Nie wyglądał jakby było mu zimno. Przestawił coś na konsoli. – Że możesz się utopić flegmą z płuc, jak nie wyleczysz oskrzeli. Łapie skurcz i mogiła. Jak nie puści sam, to jesteś trup.
Złapałem się za głowę. Miałem rozpalone czoło. Może to nie zimno, tylko gorączka. Wspaniale, L4 w gorącym okresie.
– Ale gdyby poszedł do lekarza, dostałby coś, co mogłoby go uratować… Głupi był, prawda?
Odkaszlnąłem. W ustach pozostał metaliczny posmak.
– Nie chciał iść na ostry dyżur – powiedziałem, choć głos mi się załamał. Chciało mi się pić.
– Chciałem, nie pamiętasz? – głos Krzyśka zaświdrował mi nieprzyjemnie w uszach. – Tylko, że było za dużo roboty i kazałeś mi czekać do rana.
Nie mogłem złapać tchu. Usiadłem na zimnej podłodze otwierając usta szeroko, ale powietrze nie chciało wejść. Po prostu. Nic mnie nie paliło, nie bolało. Po prostu przestałem oddychać.

5 thoughts on “Blackout

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *