Ci, którzy śledzą mnie na Instagramie i Facebooku wiedzą, że ostatni tydzień poświęciłam na wyzwaniu literackim, które urządziła Krzysia Bezubik z “Piszę, bo chcę”.
Na samym wyzwaniu zależało mi bardzo, bo ostatnio moja twórczość mocno zastopowała, ale podchodziłam też do jego realizacji zdroworozsądkowo. Trudny okres w rozwoju niemowlaka powoduje, że plany trzeba traktować z mocnym przymrużeniem oka. Dlatego tym bardziej cieszę się, że dałam radę. Lepiej lub gorzej, ale jednak.
Czary mary, hokus pokus, zaraz będzie… mnóstwo tekstów
Na czym polegało to wyzwanie? Codziennie rano przychodził mail od Krzysi z zadaniem na dany dzień. Napisz tekst na dany temat, wrzuć go na grupę i czytaj innych. I o raju! Jak ja lubię tę twórczą energię! Między innymi dlatego tak zawsze wyczekuję listopada, a zeszłoroczny mój brak udziału w NaNo skończył się jesienną deprechą.
Jedna z dziewczyn na grupie przytoczyła koncepcję z książki, którą też kiedyś czytałam (ale tytułu oczywiście nie pamiętam…). Magia w świecie w niej przedstawionym działała na zasadzie kreatywności. Im więcej osób coś tworzyło, tym więcej tej magii można było zaczerpnąć. I przez te pięć dni faktycznie działa się magia.
Pięć… cztery dni pisania to więcej niż zero dni pisania
Jak wspominałam w filmie, minimalnie się rozczarowałam ostatnim dniem, bo moja twórcza energia skumulowała się w takich ilościach, że mogłabym tego ostatniego dnia podjąć się heroicznego wyzwania, a tu takie wyciszenie. Czyli podsumowanie.
Fakt, było potrzebne, bo jakoś trzeba przecież zamknąć całe wyzwanie, a lepszego sposobu nie ma. No i Krzysia dostała od każdego bezpośredni feedback (tresowanie w marketingu wmawia mi, że inaczej nie wolno było tego zrobić).
Ale zabrakło mi jeszcze jednego tekstu do napisania. Sama w sumie jestem sobie winna, bo trochę zaniedbałam tekst dnia czwartego. Muszę jeszcze nad nim posiedzieć, bo jest zbyt ważny (choć i tak nie dotrze tam, gdzie miałby jakiś efekt), żeby go tak upraszczać. Myślę, że przerobię go na nowelę, a co z nim będzie dalej, zobaczymy.
Kończąc? Co dalej
Po całym wyzwaniu mam kilka tekstów, z którymi mogę coś zrobić. O tym, co z nimi zrobię jeszcze się zastanawiam, aczkolwiek już kilka pomysłów mi się wykroiło. Na pewno muszę dopieścić ten ostatni, należy mu się to. Dwa pewnie pojawią się na blogu, a trzeci… Niespodzianka.
Na koniec, dla tych którzy nie widzieli, cały tydzień w filmach:
Brałam udział i podobnie jak Ty rozczarowałam się dniem piątym.
Rozumiem, że podsumowanie było potrzebne, ale czy nie mogło być dodatkiem
do piątego ćwiczenia. Odniosłam wrażenie jakby Krzysi na ten jeden dzień
zabrakło pomysłu. Pewnie niesłuszne wrażenie. Jednak pewien niesmak.
Jak dla mnie pięć dni to za mało. Zazdroszczę tym, którzy kiedyś brali udział
u Krzysi w wezwaniu trzydziestodniowym. To dopiero musiał być kop w tyłek.
A pięciodniowe to dla mnie niestety już teraz jak drobne ukąszenie owada.
Mnie się udało kiedyś załapać na 14-dniowe i kilka webinarów. Trochę mi ich brakuje, bo krótkie live to nie to samo. Rozumiem Krzysię od strony biznesowej, bo po prostu trzeba się cenić. Jak to mówią “za darmo umarło” – i mają rację. Serwer się nie opłaci wdzięcznością czy lajkami.
Ciekawy tekst, inspirujący, nie znałam Krzysi Bezubik i zaraz jej sobie poszukam 🙂 Też lubię wyzwania i inne zewnetrzne motywatory i wspomagacze kreatywności, inaczej ciężko mi uznać pisanie za priorytet.
Kurczę, nie słyszałam o tym wyzwaniu i strasznie żałuję! Chętnie wzięłabym w nim udział… Dobre i 5 dni, choć wydaje mi się, że to rzeczywiście trochę mało.
Ciekawy wyzywanie, nie słyszałam o nim. Ciekawa jestem czy bym podołała. Pozdrawiam!