Minął marzec, a moje pisanie w sumie leży i kwiczy… Miałam kilka pomocy, ale nie było za pięknie.
Po pierwsze kalendarz inspiracji zupełnie się u mnie nie sprawdził. Nie mam serca do tego typu ćwiczeń. Potrzebuję czegoś innego, a podpowiedzi obrazkowe sprawdzają się u mnie w przypadku ściany w fabule, a nie do wymyślania całkiem nowej historii, która ma dodatkowo więcej słów niż 50, 100…
Po drugie przeczytałam znacznie mniej książek, niżbym chciała.
I chyba ten punkt najbardziej mnie boli, bo mój zbiór książek na dachowcu się nic nie zmniejsza. A przecież cały czas wchodzą nowości, które chciałabym przeczytać. O tym, że na mojej półce mogłaby się pojawić jakaś nowa/stara pozycja papierowa nie wspomnę. Marzy mi się ładne wydanie Fundacji Asimova (tylko pierwszy tom), ale obiecałam sobie, że dopóki nie przeczytam 10 e-booków, nie kupię nowego papieru. Żeby jakoś zbilansować pękające w szwach półki.
Po trzecie przesilenie wiosenne i szalejący biomet uznały, że powinnam przesypiać dnie, a nie myśleć o pracy twórczej. I niby migrena sprzyja kreatywności, ale składanie literek przy ataku naprawdę nie jest możliwe.
Po czwarte skupiałam się na pewnym projekcie, który musi pozostać tajemnicą – a pochłonął moje myśli doszczętnie (choć to akurat bardzo dobrze).
Może kwiecień, z racji trwającego wtedy Camp Nano (o którym napiszę następnym razem), pozwoli mi bardziej rozwinąć skrzydła. Na pewno przyda się wsparcie.