Spotkanie z aniołem

Drzwi do piekarni otworzyły się. Ze środka wyszła wyjątkowo wysoka, młoda kobieta. Ciaśniej owinęła się grubym płaszczem. Zarzuciła na skręcone, rude loki kaptur, by uchronić się przed zacinającym deszczem. Na palcu serdecznym lewej dłoni błysnął klejnot.

Żwawym krokiem przemierzyła targ. Większość kupców pośpiesznie chowała swoje towary. Pozostali spoglądali z niedowierzaniem w niebo. Jeszcze przed południem świeciło słońce.

Ludzie rozchodzili się do domów lub okolicznych karczm.

Przy rynku głównym było ich aż pięć. Konkurowały ze sobą od wielu lat.
Dziewczyna przeszła przez most wiodący do dzielnicy mieszczańskiej. Minęła ją dorożka wypchana ludźmi. Ostatni omnibus tego dnia. Zatrzymał się na przystanku. Wysiadły dwie osoby, ale szybko znikły w starej kamienicy.
Rudowłosa westchnęła, gdy pojazd ruszył nim zdążyła do niego dojść. Płaszcz nasiąknął wodą i ciążył niemiłosiernie. Kichnęła.

– Na zdrowie – usłyszała z tyłu męski głos.

Odwróciła się, by odpowiedzieć. Nikogo za nią nie było. Wzruszyła ramionami przyśpieszając kroku. Czekał ją długi spacer do domu. Pocieszała ją tylko myśl o czekającym, napalonym kominku i lampce dobrego, czerwonego wina.
Gdy doszła do niewielkiego dworku na granicy dzielnicy mieszczańskiej a szlachetnie urodzonych, całe ubranie miała przemoczone. Przemarzniętymi dłońmi próbowała otworzyć drzwi, ale klucze wypadły jej na marmurowe schody. Zawiesiła się na klamce a drzwi same się otworzyły.
– Dziwne – powiedziała na głos. – Miało nikogo nie być…
Weszła do środka rzucając mokry płaszcz na podłogę obok dużej skrzyni. Na lewo była duża, otwarta przestrzeń z szezlongami i etażerkami. Pod wschodnią ścianą trzaskał ogień w kominku. Na małym stoliczku przed nim stała otwarta butelka, obok niej dwa puste kieliszki. Kobieta nalała sobie wina i położyła na kanapie najbliżej ognia. Wypiła na raz cały kieliszek i przymknęła oczy.

– To chyba nie było twoje – zganił ją ten sam głos, który słyszała wcześniej.

– Coś ty za jeden? – zapytała od niechcenia nie otwierając oczu.
Wreszcie było jej ciepło i przechodziła okropna migrena wywołana deszczem. Głos na pewno nie należał do żadnego z domowników. Zresztą, tylko jedna osoba z nich odważyłaby się ją straszyć, a to na pewno nie był on.
– Mogłabyś mi też nalać – powtórzył głos.
Usiadła uderzając ciężkimi butami o drewnianą podłogę. Otworzyła oczy wyszukując właściciela głosu. Jednak oprócz niej, nikogo nie było. Wstała, nalała wina do drugiego kieliszka i poszła do gabinetu swojego nauczyciela. Zapewne zostawił dla niej pergaminy do przejrzenia.
Drzwi zaskrzypiały. W progu uderzył ją zapach starych ksiąg, znowu kichnęła. Pergaminy były porozrzucane po całym pomieszczeniu, ledwo można było znaleźć ścieżkę między nimi na miękkim dywanie. Nigdy nie mogła pojąć jak jej mistrz może pracować w takim bałaganie.
Na względnie nowym, w miarę zadbanym, mahoniowym biurku leżały dwie księgi obwiązane pozłacaną tasiemką. Rudowłosa podeszła i podniosła pakunek. Na wierzchu przywiązany był urwany kawałek pergaminu.
“Droga Ulryko,
Wyjeżdżam na kilka dni do mojego, starego przyjaciela, Hansa.
Czas mojej nieobecności poświęć na przestudiowanie tych ksiąg.
Liczę na pisemne sprawozdanie z Twojej lektury, gotowe do przeczytania
na moim biurku po powrocie.

Żebyś tylko nie wpadła na głupi pomysł posprzątania w gabinecie.”

Uśmiechnęła się do siebie czytając ostatnie zdanie. Czasami miała wrażenie, że nauczyciel czytał jej w myślach. Wyszła z gabinetu zabierając księgi i wróciła do salonu. Oba kieliszki stały puste. Ściągnęła zabłocone buty i położyła je koło kominka, by wyschły. Na palcach poszła w stronę jadalni, gdzie z reguły chowali się wszyscy żartownisie w tym domostwie. Niestety, było tam pusto. Na wielkim, podłużnym stole znalazła kolejny kawałek pergaminu.
“Uluś,
Jedziemy za miasto na kilka dni się rozerwać.
W spiżarce masz placki z dyni i pierogi.
Pierogi wrzuć na kilka chwil do wrzącej wody.
Nie, nie są zatrute.”
– Tak, najlepiej zostawić mnie samą z domem i nauką na głowie – mruknęła pod nosem niezadowolona. Papier w jej dłoni zajął się ogniem i spopielił niemal natychmiast. – My się pojedziemy bawić, a ty siedź, głupia. To niesprawiedliwe.
Wróciła do pomieszczenia z kominkiem. Butelka wina była już pusta. Ulryka podniosła ją do góry przyglądając się zdziwiona.
– Kto pije to wino? – zapytała pusty pokój szukając winowajcy. – Jeśli to ty, wstrętny kocurze, to ci futro przetrzepię!
Podeszła bliżej ognia i przyjrzała się płomieniom.

– Jesteś tam, ognisty futrzaku? – warknęła na palenisko. Końcówki jej włosów zaczęły wić się i lekko falować od żaru. – Wyłaź, ale już!

Usłyszała chichot dochodzący od schodów. Odwróciła się, ale znowu nikogo nie widziała. Przemierzyła pokój ze wściekłością w oczach. Jej włosy dalej falowały, mimo nieobecności źródła ciepła. Dopadła do drewnianej poręczy. Drewno od jej dotyku zaczęło dymić intensywnie. Obłoki duszącego dymu osnuwały jej ciało, ale i stojącą na czwartym schodku sylwetkę.
– Pokaż się! – rozkazała unosząc otwarte dłonie w stronę sylwetki, jakby chciała ją pochwycić.
Gdy opuszkami palców musnęła nogę postaci ta zaczęła się materializować.
Chwilę później, przed, zdumioną i ciągle poirytowaną, Ulryką stał niemniej zdumiony mężczyzna w ciemnych, skórzanych butach, czarnych spodniach i czarnej koszuli. Miał nienaturalnie jasne włosy i lazurowe oczy. Poza tym, z jego pleców wystawały olbrzymie, szare skrzydła. Powoli zszedł, by zrównać się z młodą kobietą. Byli tego samego, ponadprzeciętnie wysokiego wzrostu.
– Czyli jesteś magiczką! – wykrzyknął łapiąc kosmyk wijących się włosów dziewczyny. – Możesz mi pomóc, tak jak mówili.
– Chwila – Ulryka odtrąciła dłoń natręta powodując poparzenie na jego skórze. Co tylko wywołało jeszcze większy entuzjazm skrzydlatego. – Mów, coś ty za jeden. Czemu włamałeś się do domu maga. Oraz czego chcesz. Powoli, wyraźnie, bo zrobię ci krzywdę. Potrafię.

– Wiem, dlatego tu jestem – wyszczerzył się mężczyzna. – Jestem regentem właściciela piekarni, w której dziś byłaś.

– Re-czym?
– Aniołem stróżem. Dlatego mam skrzydła. – zamachał piórami powodując lekki wiatr. – Przez mojego podopiecznego zabrudziły mi się skrzydła i straciłem część mocy. Nie pytaj jak do tego doszło. Nam, opiekunom, nie wolno takich rzeczy rozpowiadać. Szukam maga, który mnie oczyści.
Dziewczyna cofnęła się parę kroków i przyjrzała dokładniej aniołowi. Rzeczywiście, jego skrzydła nie wyglądały na naturalnie białe, tylko raczej na pokryte popiołem.
– Trafiłeś w złym momencie – powiedziała cofając się jeszcze, była tylko dwa metry od kominka. – Mój mistrz akurat wyjechał. Możesz przyjść za kilka dni, on ci pomoże.
– Ty też władasz magią – powiedział mrużąc oczy. – Ognistą magią. Możesz mnie oczyścić. Zrób to, grzecznie proszę – ostatnie było wysyczane przez zęby.
Rudowłosa cofnęła się jeszcze jeden krok. Czuła na plecach ciepło bijące od ognia.
– Czy mój własny anioł stróż nie ma nic przeciwko twojej obecności? – pół kroku w tył.

– Nie wiesz? – anioł uśmiechnął się nieprzyjemnie. Mgnienie oka później stał tuż przed kobietą. – Magicznie uzdolnieni nie posiadają ochrony. Sami się dość dobrze bronicie.

Pod wpływem wyuczonego przez mistrza instynktu, magiczka zaciągnęła energii z żywiołu, wciągając szczypiący i duszący dym głęboko do płuc i dmuchnęła czystym płomieniem na skrzydlatego napastnika. Momentalnie jego skrzydła zajęły się ogniem. Anioł odskoczył od kobiety i rozpaczliwie próbował ugasić płonące pióra. Krzyczał z bólu biegając po pokoju w panice. Wywrócił etażerkę tłukąc kryształowe kieliszki. Przeskoczył przez szezlong, na szczęście go nie zapalając i wyskoczył przez okno, tłukąc drogą i niezwykle rzadką szybę. Z zewnątrz Ulryka usłyszała plusk. Wybiegła szybko do ogrodu. W małej, marmurowej fontannie leżał skrzydlaty. Woda parowała sycząc wściekle.
– Hura – jęknął słabo anioł, ale się nie podnosił. – Udało się.
Rudowłosa przyjrzała mu się uważnie. Skrzydła błyszczały śnieżnobiałą bielą, jakby same były źródłem światła w to deszczowe popołudnie. Przysiadła na schodkach.

– Chciałam cię przeprosić – zaczęła po chwili, gdy anioł wyszedł z wody. – Ale widzę, że nie ma potrzeby. Nie wiedziałam, że chodziło o oczyszczającą moc ognia…

– Was, ludzi, stworzono z gliny, nas z czystego ognia – usiadł na krawędzi fontanny skrzydlaty. – Niestety, ogień na ziemi jest spaczony przez Złego. Oczyściłaś go swoją mocą.
– Chciałam cię zabić – odparła wzruszając ramionami. – Kilku świrów ścigających mojego nauczyciela już zdążyłam poznać. Myślałam, że jesteś kolejnym do kolekcji.
– Dziękuję ci, magiczko, za niezamierzoną pomoc – wstał, skłonił się i rozpostarł skrzydła. Dziewczyna zmrużyła oczy od rażącego światła. – Będę twoim dłużnikiem. A wstawiennictwo skrzydlatego jeszcze ci się przyda.
Puścił do niej oko. Uśmiechnęła się z zażenowania.
– Mam nadzieję, że następnym razem po prostu przyjdziesz i powiesz o co chodzi, a nie będziesz mnie straszył, aniele – upomniała go. – Za jakiś czas mogę być potężniejsza.
– Nie miałem wyjścia – wyjaśnił. – Tylko magicznie uzdolnieni mogą pomóc nam się zmaterializować, ale nie wolno nam o to poprosić. A teraz wracam do mojego podopiecznego, bo ktoś się chce włamać do jego piekarni. Żegnaj, magiczko.

– Żegnaj, aniele – skinęła na niego.

Wzbił się w niebo i po chwili znikł.

6 thoughts on “Spotkanie z aniołem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *