camp2_kisielcichocka_pl

Camp NaNoWriMo – dzień 2

Drugi dzień Campa, gdy już odespałam i pełna zapału mogłam zasiąść do komputera… Tylko po to, żeby czekać na najważniejsze w historii aktualizacje systemowe, bez których nie ma niczego.

Patrząc, ile mam tekstów do napisania w tym tygodniu, mam wrażenie, że cel dzienny “807” słów to stanowczo za dużo dla Szafirowej – już jestem trochę w plecy. A wypadałoby jeszcze jakoś pchać fabułę do przodu i żeby przy okazji miała sens.

(C)hała(o)su ciąg dalszy

W sumie, gdyby chodziło o same teksty, to nie byłoby tak źle, ale mam chyba (taki drobny eufemizm) za dużo planów i zobowiązań na ten tydzień, żeby się wyrobić. Kiedyś muszę się spakować na wyjazd (a jeszcze parę rzeczy muszę dokupić). Zaczynam pracę (nie mogę się doczekać, ale będzie to logistyczna zagwozdka). Lecę z Campem (szczegóły poniżej) dalej. Polskie wakacje czekają na kolejny odcinek (a zaraz będzie wskazówka/inspiracja na następny). I tak patrzę, że chyba będę musiała je odłożyć na sierpień, bo mi po prostu nie starcza doby. A jeszcze mam trzy zaległe recenzje, które muszę wykończyć i przynajmniej dwie z nich wcisnąć gdzieś w grafik.

Pewnie publikację recenzji zostawię na czwartek, bo wtedy nie będzie kolejnej części Szafirowej (no chyba, że uwiniemy się w tempie ekspresowym i dam radę coś dopisać, ale to najprędzej jedno zdanie w samochodzie). Drugą zostawię na poniedziałek, bo wtedy jedziemy na wakacje i też raczej nic nie popiszę, chociaż… Dogaduję jeszcze parę projektów poza, ale około blogowych. No i mój życiowy projekt wymaga ode mnie mega elastyczności. Swoją drogą, gdyby nie zamiana mowy na tekst, ta notka by nie powstała.

To, co dziś powstało w Szafirowej, stanowczo nie jest moją najlepszą pisaniną. Ale cóż, są lepsze i gorsze dni, a NaNo ma swoje prawa.


SZAFIROWA (3.0) – odcinek 3

Kark zaczął mu sztywnieć i pomimo lat treningu powoli tracił koncentrację. Zaburczało mu w brzuchu. Znowu usłyszał warkot, tylko trochę bliżej. Wytężył wzrok, choć przez rozlane mleko nie sposób było dostrzec zarysów. Nagle mgła obok niego zafalowała. W pierwszym odruchu mięśnie rwały się do wykonania wyuczonego cięcia, ale mózg zablokował odruch, kazał czekać, nie marnować energii daremnie. Przez jakiś czas nic się nie stało. A potem mgła zaczęła się przerzedzać. Opadać i spływać z polany w stronę lasu po przeciwnej stronie.

— Idziemy do ogniska? — Marie odezwała się.

Bruno podskoczył i odwrócił się w jej stronę. Tupała nogą zniecierpliwiona.

— Jestem strasznie głodna.

— Skąd ty się tu… — urwał. Bo dostrzegł, że oświetla ją ciepła łuna, niczym od ognia.

A potem do jego uszu dotarły głosy kupców i trzask palonego drewna. Odwrócił się. Stali na skraju polany, z której ruszyli w las po drewno.

— Co tu się wyrabia? — zapytał, mocno zaciskając miecz, rękojeść zaczęła lekko parzyć w dłoń. Mężczyzna potrząsnął głową i szybko schował miecz. — Z głodu mam już majaki…

— Weź drzewo — dziewczyna wskazała na gałęzie leżące obok jego stup. Minęła go niosąc jeden patyczek i podbiegła do ogniska.

Spojrzał na rozrzucone badyle. Było ich sporo, Marie sama nie zdołałaby ich przynieść, więc musiał zrobić to on. Tylko kiedy? I czemu pamiętał podróż po lesie zupełnie inaczej?

— No, wreszcie jesteście! — ucieszył się starszy kupiec. — Bo zaraz skończy się gulasz. Siadajcie, częstujcie się. Tyle drewna, że starczy na kilka obozowisk!


Następnego dnia wyruszyli skoro świt. Marie mamrocąc coś niezadowolona ułożyła się tylko na sakwach na wozie i bardzo szybko zasnęła. Ustalili, że podróżują razem do najbliższego miasta, gdzie kupcy mają sprzedać swoje towary pośrednikowi. Po kilku godzinach dłużącej się podróży, podczas której Marie obudziła się raptem na chwilę, żeby domagać się jedzenia, a potem zasnęła znowu, dojechali do małej osady.

Wyglądała prawie identycznie jak poprzednia. Karczma, kilka chat z małymi zagrodami dla trzody. Jednak w tej był jeszcze budynek świątyni Pana. Prowadziła do niego alejka ze starymi dębami. Młodszy z kupców, który w tej zmianie pełnił rolę woźnicy, zatrzymał konia przed karczmą.

— Tak, jak wspominałem — starszy dostojnie zsiadł z kozła. — Zjemy tu obiad i zobaczymy, czy zostajemy do jutra czy nie.

Bruno skinął. Zerknął na nieelegancko śpiącą dziewczynę. Wyglądało, że też nie ma żadnych obiekcji.

— Panienko, pobudka — młodszy delikatnie trącił Marie.

— Ściąć! — krzyknęła na wpół śpiąc i otworzyła oczy szeroko. Dłuższą chwilę przyglądała się otoczeniu, po czym uśmiechnęła. — Wreszcie!

Zeskoczyła z wozu i wparowała do wnętrza karczmy. Bruno zdążył tylko zauważyć, że zakłada kaptur, gdy zatrzasnęły się za nią drzwi. Sam rozprostował kości i popatrzył pytająco na kupców.

— Pilnowanie towarów na postoju też się wlicza?

— Będziemy się zmieniać, chłopcze, ale najpierw trzeba dobrze się rozstawić. To zostaw nam, idź się najeść, bo z głodnego woja nigdy nie ma pożytku.

Wzruszył ramionami i podszedł do drewnianych drzwi karczmy. Deski były lekko zmurszałe i prawdopodobnie właściciel pod koniec lata będzie musiał je wymienić na nowe.


Ciekawi dalszego ciągu ? Śledźcie ten link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *