Niektórzy mogli zauważyć moją nieobecność od połowy grudnia. Niektórzy mogli nawet zobaczyć o tym, że wyłączam Facebooka.
To nie był żaden eksperyment społeczny, tylko taka czysta refleksja podczas przedświątecznych szaleństw. Że jednak chyba za bardzo się uzależniłam i więcej czasu spędzam na patrzeniu na cudze życie, niż na swoje własne. Mimo, że jako pisarka w sumie tym powinnam się głównie zajmować.
I na co mi to było?
Powiem tak, nie do końca udało mi się być całkiem offline, bo tak mniej więcej po świętach zorientowałam się, że nie mam do jakiego życia się wylogować. Internet jest moim jedynym kontaktem z rzeczywistością.
Tylko, że jak na chwilę wróciłam, to się okazało, że tak właściwie nic nie straciłam. W internecie dalej jest to samo, co było i podane w taki sam sposób.
Wracam czy nie?
I tak i nie. Prywatnie nie zamierzam marnować czasu na media społecznościowe, ale dla bloga trochę nagnę swoje zasady. Wrócę, ale tylko na trochę, resztę doby przeznaczę na ważniejsze sprawy.
Mojej psychice taka samotnia dobrze zrobiła i mogłam sobie poukładać kilka spraw. A teraz wracam do pisania, bo niedługo 23…
We wszystkim trzeba znaleźć umiar. Wtedy jest dobrze. Tak myślę.