Narzekam, marudzę, a potem i tak biorę udział, bo uwielbiam ten stan. NaNoWriMo tydzień 1 za nami i przyszła pora na parę obserwacji i refleksji.
Jeszcze na wirtualnym Kick-offie narzekałam, że mam tylko świat i w sumie nie wiem, co będę pisać. Nie pomaga mi wcale to, że nie mam za bardzo możliwości spotkać się z wszystkimi pozostałymi NaNowcami – choć może w piątek wreszcie zahaczę WiPa.
Ale piszę i to jest dobre
Nie no, nie dobre, w sensie, że ekstra, wspaniałe i 1 grudnia piszę list do wydawcy. Ale jestem zadowolona z tego, jaka historia się wyłoniła dzięki tegorocznemu wyzwaniu. Bo świat mam tak ugruntowany (pracuję nad nim 6 lat), że szkoda mi go wywalić. No i ma potencjał – nawet do tego stopnia, że mogę przygotować larpa dziejącego się w nim i będą freaki, którym się spodoba.
Tylko jest to kompletnie co innego, niż zakładałam. W sensie moi bohaterowie są inni niż do tej pory. Zostały im imiona i nazwiska, wygląd, funkcje, ale charaktery się zmieniły. I w sumie bardzo fajnie wyklarowały. To są MOI ludzie. Mogę z nimi pracować przez najbliższy miesiąc, a nawet i dłużej, bo przecież trzeba będzie tekst wyedytować.
Główny wątek
Takiego zwrotu akcji, jaki moja przemęczona podświadomość mi zaserwowała w tym tygodniu się nie spodziewałam. W pierwotnej wersji w “Na skraju” chodziło o wymarłą stację. W wersji 2 i 3 o eksperymenty na ludziach. Wersja 4 zaczyna się “ale mamy zajebistą rzeczywistość, wszystko jest takie cudowne” i potem nagle wszystko pierdolnęło. Taki komentarz do naszych czasów, bo przecież “globalne ocieplenie to scam i gdzie moje dyniowe latte!”.
Zobaczymy, gdzie poprowadzą mnie dalej moi oblatywacze, ale na pewno będzie to ciekawy miesiąc.
Słów napisanych: 10 074
Powodzenia 🙂