Ten tekst jest drugim, który powstał podczas rozpisywania u Krzysi Bezubik Piszę, bo chcę. Poprzedni znajdziecie o tu. Co ciekawe, ten nie ma tytułu, ale tytuł roboczy po przejęzyczeniu idealnie oddaje jego klimat. No i przypadkiem jest kontynuacją tekstu sprzed dwóch lat.
Dzień… długi
Cholera, znowu skończyły mi się fajki. Mogłem kupić, jak ta laska w Biedrze proponowała. Nie ma chyba nic gorszego niż siedzieć na robocie bez dymka. I jeszcze ten pierdolony upał. Słońce mi zaraz usmaży mózg. Ile można siedzieć w tej jebanej piwnicy? No, skończyli wreszcie. Idzie, królowa świata, psia jej mać. Wolniej, mnie jebie, że siedzę w kabriolecie. Bo cię paparazzi nie zobaczą jak będziesz taka skryta.
No, siadajże, babo, a nie się rozglądasz.
– Dokąd teraz, szefowo? – ledwo mi idzie przełknąć to słowo. Stara raszpla jest chyba najgorszym pracodawcą ever. Dobrze, że jeszcze tylko dwa kursy i baj baj, ziemski pierdolniku.
– A… Może na cmentarz? – patrzy się na mnie tym bazyliszkiem. Jakim cudem taka zdzira jest aż tak popularna? W młodości musiała naprawdę nieźle nagrzeszyć, żeby ją teraz tak lubili. Przecież ona nawet nie potrafi pisać, a poszczęściło się jej przez ten jeden film. I to nakręcony przez amatorów na statku! Byle do piątku, byle do piątku i polecę w diabły. Kolonia na mnie czeka.
– Nie, jednak nie… – znowu, w połowie drogi znowu się rozmyśla, małpiszon. – Pojedziemy do portu, dobrze? Chcę popatrzeć na falkony.
– Tak jest – wypaliłbym całą paczkę. Albo dwie. – A potem do domu?
Znowu myśli. Wpatruje się gdzieś w przestrzeń i ma w dupie rozmówcę. Bogaci sobie mogą. Ale jednego nie może, a ja mogę. Nie poleci na Marsa, bo jest za stara. Dobrze jej tak. Jedna rzecz, której nie może mi zabrać.
– Widziałam twój bilet. Gratuluję. Bez niczyjej pomocy załapałeś się na pierwszy turnus.
– Nasza umowa kończy się, to pomyślałem o kolejnej pracy… – marzę o tym, by od niej uciec od pierwszego dnia.
– To dobrze… Czerwona planeta… – znów się zawiesza. Podobno u niej to rodzinne. Chyba jednak nie.
Dojeżdżamy do portu, gdzie kolejna rakieta grzeje silnik. Jak na razie wyleciało dziesięć zaopatrzeniowców, połowa w poprzednim oknie. Pierwszy lot załogowy będzie w piątek. Większość załogi już się szykuje w hotelu portowym. Tylko mnie babiszon przetrzymuje. Oby szybko zdechła. Albo nie. I tak nie będę jej więcej widział. Z dala od jej głupich kursów, jej trucia i pomysłów. No i będę kimś. Jednym z pierwszych kolonistów. Zapracowałem na to sam.
– A wiesz, że mi też zaproponowali? – przerywa ciszę wiercąc się na kanapie. – Miałam lecieć dopiero za dwa lata, choć lekarz stwierdził, że z moimi wynikami to i za dziesięć bym mogła, ale skoro zwolniło się miejsce, to żal nie skorzystać, prawda?
– Tak, mamo. Żal.
Te ostatnie słowa wdeptują w podłogę. Kto by pomyślał, że stara paskuda to matka.